Zobacz Bluza Extreme Adrenaline r. XL Jest ryzyko jest zabawa! w najniższych cenach na Allegro.pl. Najwięcej ofert w jednym miejscu. Radość zakupów i 100% bezpieczeństwa dla każdej transakcji. 127 views, 9 likes, 1 loves, 5 comments, 0 shares, Facebook Watch Videos from Jest ryzyko jest zabawa -Adrenalina: Jest Ryzyko Jest Zabawa. June 26, 2021 · Wszyscy w pełni zaszczepieni obiema dawkami, zmarli. New York Times opisał sprawę Zabawa skierowana jest nie na przekształcanie otaczającej podmiot rzeczywistości, lecz na opanowanie samej istoty, właściwości i zasad działania. Zabawa minimalizuje ryzyko przy wykonywaniu przy wykonywaniu podejmowanych działań i podczas uczenia się. Szczególnie wyraźnie występuje to w zabawach społecznych. 6 Grudzień MIKOŁAJ !! Pościele w 3 wersjach www.CallistoShop.pl ⬅ Zgarnij rabat na Święta Ruda Śląska ul. Norwida 26 Callistoshop Jest Ryzyko Jest Zabawa 📦💳💸 (@malik_ups) na TikToku |Polubienia: 75.💳 Telegram 💳 https://t.me/miszelmethods.Obejrzyj najnowszy film Jest Ryzyko Jest Jest ryzyko, jest zabawa! ♥ sobota, 7 listopada 2015. Być jak Banshee#2. Cześć! Witam Was serdecznie w ten miły, bo sobotni wieczór. W sumie to nawet nie jest Ubezpieczenie to jest zawarcie pewnej umowy, dzięki której w przypadku jakichś wydarzeń możemy uzyskać pieniądze jako rekompensatę; na przykład, jeżeli ubezpieczymy dom i w tym domu wybuchnie pożar to dostaniemy pieniądze na remont lub odbudowę (Maja) Jest to forma zabezpieczenia (Ania) Taki „spokój duszy” (Adam) Zabawa dla młodszych. Zabawa dla starszych. Poznawajmy ubezpieczenia. Edukacja ubezpieczeniowa dla podstawówki: Edukacja ubezpieczeniowa wymagana w ramach „Podstaw przedsiębiorczości”: - Idea ubezpieczenia. - Ogólne warunki ubezpieczenia (OWU) - O instytucjach ubezpieczeniowych. Pytania i odpowiedzi. W najbardziej śmiercionośnych dyscyplinach ryzyko nie jest dodatkowym obciążeniem, tylko celem samym w sobie. Ryzyko i adrenalina to jedna rodzina. Adrenaliny potrzebują sportowcy. Widzowie też lubią ten dreszczyk. Bez ryzyka sport nie byłby tym, czym jest. Nie byłby tak popularny, nie rozpalał tak tłumów. USVXob. Na powrót wrocławskiego klubu do ekstraklasy czekaliśmy trzy lata. Co poczułeś, gdy dowiedziałeś się o reaktywacji? ROBERT SKIBNIEWSKI: – Poczułem zadowolenie. Jestem jedną z tych osób, które bardzo tęskniły za koszykówką we Wrocławiu. Śląsk miał już kilku właścicieli – teraz przyszedł czas na pana Przemysława Koelnera. Mam nadzieję, że pójdzie mu lepiej niż jego poprzednikowi. Cieszę się, że po pięcioletniej tułaczce ponownie związałem się ze Śląskiem. O reaktywacji Śląska dowiedziałaś się dopiero wówczas, gdy stała się ona faktem, czy już wcześniej docierały do Ciebie jakieś przecieki? – Rozmawiałem o tym wcześniej w gronie znajomych z Wrocławia, którym coś się obiło o uszy, że Śląsk znów będzie występował w lidze. Byłem ciekaw jak to się wszystko potoczy, czy będzie zainteresowanie moją osobą… Jak się okazało, takie zainteresowanie było. Kiedy otrzymałeś propozycję gry dla Śląska? – Jakieś trzy tygodnie temu zadzwoniła do mnie Krystyna Wójcik i poprosiła o spotkanie, a ja się zgodziłem. Przyszła wraz z trenerem Rajkoviciem. Od razu przypadła mi do gustu jego filozofia prowadzenia zespołu i szybko doszliśmy do porozumienia. A co z ofertami z innych klubów? Dlaczego wybrałeś Śląsk? – Było kilka ofert. Najbardziej zainteresowany kontraktem ze mną był Anwil. Nie ukrywam, że bardzo się zastanawiałem nad powrotem do Włocławka. Chciałem zrobić coś niekonwencjonalnego i odważyć się wrócić do zespołu, z którego wcześniej mnie zwolniono. Słyszałem pochlebne opinie o nowym trenerze Anwilu, który także wyraził zainteresowanie moją osobą, ale kilka kwestii w zaproponowanym mi kontrakcie było nie do zaakceptowania. Wraz z agentem przedstawiłem władzom klubu swoją propozycję umowy, ale nikt nawet nie odpowiedział. Wtedy odezwali się przedstawiciele Śląska, którzy złożyli mi bardzo konkretną i dobrą propozycję. Ale zanim się na nią zgodziłeś, potrzebowałeś czasu do namysłu… – To prawda, potrzebowałem kilku dni. Moje wątpliwości dotyczyły niepewnej przyszłości klubu. Już raz wróciłem do Śląska, miało to miejsce w 2008 roku. Wówczas pan Siemiński doprowadził do jego upadku. Bałem się, że teraz historia może się powtórzyć, tym bardziej że pan Koelner buduje coś zupełnie nowego. Zespół tworzony jest od zera. Obawiałem się, jak to wypadnie organizacyjnie. Ostatecznie ktoś rozwiał Twoje wątpliwości, czy zgodziłeś się na grę w Śląsku pomimo tych obaw? – Obawy pozostały. Mam pełną świadomość, że podejmuję ryzyko. Ale uznałem, że gra jest warta świeczki, że warto uczestniczyć w budowie czegoś wartościowego, czegoś nowego. Warto dać szanse temu projektowi. Śląsk zawsze walczył o najwyższe cele i mam nadzieję, że ta mentalność została zachowana. Jakie wrażenie wywarł na tobie trener Rajković? – Przede wszystkim robi wrażenie bardzo sympatycznego człowieka. Jeśli natomiast chodzi o kwestie koszykarskie, przypomina mi trenera Saso Filipovskiego. Ci dwaj szkoleniowcy myślą bardzo podobnie. Ja się w tym widzę, bo ufam takiemu podejściu. Naprawdę, współpracowałem już z wieloma trenerami i mam jakieś porównania w głowie. Rajković wydaje się być zaangażowanym i ambitnym trenerem, który będzie chciał nas czegoś nauczyć. Jak Ci się podoba pomysł budowy zespołu opartego przede wszystkim na młodości? – Myślę, że jest to nawiązanie do tradycji Śląska, kiedy w klubie przez lata występowali polscy koszykarze, z którymi kibice czuli się związani. Tak samo może być teraz. Trzeba postawić na młodą krew. Jeśli ten projekt wypali i młodzi gracze zwiążą się z klubem na dłużej niż rok, to z czasem zaczną się z nim identyfikować, a kibice z koszykarzami. Nastoletni gracze muszą szybko zaskoczyć. Trzeba zakorzenić w nich myśl, że nie będą wiecznie młodzi i muszą robić postępy, aby stanowić o sile zespołu. RozmawiałALEKSANDER ŁOŚ Marcus MIller jeden z nielicznych jazzmanów, za którym fani potrafią podróżować niemal jak gruppies za gwiazdami rocka. Namaszczony przez MIlesa, wirtuoz gitary basowej, multiinstrumentalista i rasowy showman dziś obchodzi 56 urodziny. Przez ponad piętnaście lat byłeś jednym z najbardziej rozchwytywanych muzyków sesyjnych, miałeś okazję podpatrywać największe legendy jazzu. Teraz role się odwróciły i sam nagle stałeś się ‘mistrzem’ do którego po rady udają się młodzi adepci. Twój zespół składa się z młodych muzyków a średnia wieku oscyluje wokół 20 lat. Jak czujesz się na drugim końcu liny? Marcus Miller: Granie z tymi młodymi ludźmi jest dla mnie bardzo inspirujące. Są niezwykle utalentowani. Sprawiają, że nie czuję się zbyt staro i czasami zapominam, że podpatrują mnie i studiują. Czasem słyszę jak powtarzają coś, czego nauczyli się ode mnie. Nawet rzeczy nie związane z muzyką! Cieszę się, ponieważ to znaczy, że zwracają uwagę na to, co do nich mówię. Więc staram się dawać dobry przykład. To zabawne – gdy opowiadam jakąś historię o Milesie albo Dizzym Gillespiem, widzę jak robią im się wielkie oczy; pochłaniają te historie. Zrobiłeś sobie małą przerwę między albumami. Musieliśmy troszkę poczekać na twoją nową płytę. Potrzebowałeś czasu, żeby ograć młody zespół? To ja potrzebowałem czasu, nie oni. Jakieś cztery lata temu, postanowiłem, że chciałbym spróbować czegoś innego; pójść w nieco innym kierunku. Więc stawiałem się w różnych dziwnych, nietypowych dla mnie, sytuacjach – nagrałem „A Night in Monte Carlo” z Monaco Philharmonic Orcherstra, płytę „Thunder” ze Stanleyem Clarkiem i Victorem Wootenem, „Tutu Revisited”, gdzie wróciłem do kompozycji, które napisałem dla Milesa. Pracowałem też z Herbiem Hancockiem i Waynem Shorterem zeszłego lata – zagraliśmy „Tribute To Miles” by uczcić dwudziestą rocznicę jego śmierci. Te wszystkie projekty dały mi siłę i inspirację do pracy nad nowym albumem, „Renaissance”. Naprawdę mam wrażenie, że na tej płycie słychać jak zmieniła się moja perspektywa i sposób widzenia muzyki. Grałeś z niesamowitą ilością różnorodnych artystów reprezentujących bardzo odmienne style. Z jednej strony Davis i Shorter, z drugiej Michael Jackson i Mariah Carey; od jazzu przez funk po Rn’B. Masz swoich faworytów? Uwielbiam wszystkie rodzaje muzyki. Nie dokonuję rozróżnień między nimi. Może dlatego, że wychowując się w Nowym Jorku byłem wystawiony od dziecka na tak wiele rodzajów muzyki. Moja osobista playlista również jest bardzo różnorodna: Miles i Coltrane z lat 50., D'Angelo, Mos Def, J Dilla, Djavan, Aretha, Paul Chambers, Luther Vandross, Brand X, Sly and the Family Stone, Radiohead, James Brown, Earth Wind and Fire, Outcast... Jak bardzo musisz dostosowywać się do artysty z którym współpracujesz? Jak wiele zmieniasz w swojej grze gdy występujesz z muzykami spoza jazzowego środowiska? Czasami muszę się troszkę hamować się gdy gram z nie-jazzowym muzykiem. Po to, żebym grał wyłącznie to, co jest absolutnie niezbędne by muzyka brzmiała dobrze. To nie jest wcale łatwe. Widziałem już mnóstwo jazzowych muzyków, którzy znajdując się w nie-jazzowych sytuacjach, kompletnie tracili głowę. Nie mogli zdecydować, co grać! Tak się dzieje na przykład w przypadku reggae. Jako basista, musisz znaleźć odpowiednią linię do zagrania, ponieważ będziesz musiał ją grać przez cały utwór. Musi być więc idealna, bo nie wolno ci jej potem zmienić. Jeśli ją zmienisz, zburzysz nastrój i cała kompozycja się rozleci. Branford Marsalis powiedział, że nie dostrzega w popkulturze niczego szczególnie dobrego. On grał ze Stingiem, ty z Eltonem Johnem i Michaelem Jacksonem. Jakie jest twoje zdanie? Widzisz w popie coś ciekawego? Aretha Franklin, Luther Vandross, Stevie Wonder, Sly and the Family Stone, Prince, Sting, D'Angelo, Massive Attack, Whitney Houston, Mos-Def, Q-Tip – oni wszyscy byli dla mnie wielką inspiracją i pozostaję im dozgonnie wdzięczny. Tak jak w każdym rodzaju muzyki – jest dobry pop i jest zły pop. Ponieważ znacznie łatwiej jest zostać artystą popowym niż jazzowym, w świecie popu jest znacznie więcej oszustów i marnych muzyków niż w innych, gdzie o „kartę wstępu” znacznie trudniej. Choć z drugiej strony, jest całe mnóstwo jazzmanów, którzy opanowali technikę i zdali swoje egzaminy na piątkę, a i tak nie potrafią zagrać niczego ciekawego. Choć wychowywałeś się w muzycznej rodzinie, sporo czasu zajęło ci zainteresowanie się jazzem. Opowiadałeś, że dopiero kolega ze szkoły otworzył ci oczy na tę muzykę. Mówiłeś: „To optymalna muzyka do grania”. Czy po ogrywaniu się właściwie w każdym stylu, nadal tak uważasz? Uważam, że do muzyki jazzowej jest najbardziej wymagający „egzamin wstępny”. Jazz wymaga od muzyka bardzo wiele. Musi mieć nienaganną technikę, wyraziste brzmienia, znakomite wyczucie czasu i jeszcze szeroką wiedzę z dziedziny historii. Musi również mieć pomysł na przyszłość, umieć improwizować na wysokim poziomie, co oznacza, że wymaga się od niego, by wiedział co zagrać i jak to zagrać. Musi podejmować właściwe decyzje w mgnieniu oka. Czy gra z wielkimi muzykami dawała ci pewność, że twoje kompozycje są wartościowe, skoro oni je akceptują? Czy dziś jesteś pewny swoich wyborów? Jako młody muzyk nabrałem ogromnej pewności siebie. Dostawałem „zielone światło” od Milesa, McCoya Tynera czy George’a Bensona. To buduje. Mimo to, zawsze pozostaje uczucie niepewności. Staram się ciągle rozwijać i próbować nowych rzeczy, więc stale podejmuje ryzyko. Nie mam pewności, co do efektu. Próbuję grać rzeczy, których wcześniej nikt nie grał – czasami wychodzi, czasami nie. Ale sam proces szukania sprawia mi ogromną przyjemność. Uczy pokory i cierpliwości. Jak wielką rolę w jazzie odgrywa ryzyko? Ogromną, jeśli jest się pewnym typem muzyka. Są muzycy, którzy grają w starym stylu, jak z lat 50. czy 60. W takim wypadku, całe ryzyko zostało już podjęte przez ojców-założycieli. Oni nie mogli być pewno reakcji publiczności na ich nowatorskie idee. Dziś, muzycy grający w takim stylu, raczej świętują ryzyko, podjęte niegdyś, niż sami ryzykują. To coraz bardziej przypomina muzykę klasyczną. Nadal jest obecny pewien element ryzyka, jednak to zupełnie inny rodzaj podejmowania wyzwań niż to, co robił Miles czy co robią Herbie i Wayne. Oni stale wystawiają siebie i swoich słuchaczy na nowe doświadczenia. Miałeś jakiś mistrzów basowych, którzy cię inspirowali? Twoja gra nie przypomina Paula Chambersa czy Charlesa Mingusa. Oni obaj byli dla mnie bardzo ważni, wiele mi dali. Inspirował mnie ich dobór nut i sposób w jaki decydowali o brzmieniu całego zespołu. W przypadku Mingusa wszystko spoczywało na jego barkach. Potrafię zagrać tak jak oni, ale zdecydowanie wolałem przejąć od nich pewne rzeczy i przerobić je w coś mojego własnego. Jak ważna jest dla ciebie muzyka w filmie? Wierzę, że muzyka potrafi powiedzieć o bohaterach więcej niż słowa. Ścieżka dźwiękowa jest kluczowa. To uczuciowy przewodnik po filmie. Mówi widzowi kogo ma lubić a kogo nie, kiedy się bać a kiedy cieszyć. Ktoś kto oglądał kiedyś film bez dźwięku rozumie, jak dziwne to doświadczenie. Masz już pomysł na kolejny projekt czy wolałbyś odpocząć i pograć w koszykówkę? Chciałbym robić jedno i drugie. Relaks jest bardzo ważny ponieważ daje umysłowi odpocząć i nabrać siły do pracy. A ja wciąż czuję potrzebę pracowania. To dla mnie jak oddychanie. Marcus Miller wystąpi ze swoim zespołem w Warszawie na aż dwóch koncertach - 25 i 26 maja w Klubie Palladium! Polecamy! Smog w Częstochowie ( Sprawdź aktualny poziom PM10 i Sprawdź, czy w piątek przebywanie na zewnątrz jest bezpieczne dla zdrowia. Porównaj, jakie było powietrze w Częstochowie w ostatnich dniach. Zawroty głowy to częsty objaw zbyt długiego wdychania zanieczyszczonego w Częstochowie. Czy dzisiaj ( jest bezpiecznie?Powietrze w Częstochowie jest dobre 😃.Jeśli masz psa, koniecznie zabierz go na długi dzisiaj, czy jest smog w Częstochowie. Było to o godz. 22:07. Zobacz, jakie sa uśrednione wskaźniki stężenia zanieczyszczeń powietrza w Częstochowie 24% normy (6 µg/m³). Zanieczyszczenie nie zmieniło się. skażenie PM10: 32% normy (13 µg/m³). Zanieczyszczenie rośnie. Zadbaj o powietrze w domuMateriały promocyjne partnera W ostatnim tygodniu średnie dobowe odczyty zanieczyszczeń wyglądały następująco: 4 µg/m³ PM10: 10 µg/m³ 12 µg/m³ PM10: 16 µg/m³ 6 µg/m³ PM10: 11 µg/m³ 13 µg/m³ PM10: 19 µg/m³ 13 µg/m³ PM10: 16 µg/m³ 12 µg/m³ PM10: 22 µg/m³ 19 µg/m³ PM10: 26 µg/m³ 13 µg/m³ PM10: 18 µg/m³ Polecamy na smog i nie tylkoŚlub i wesele? Zobaczcie, ile to kosztujeKiedy jest smog? Jakie są normy jakości powietrza w Polsce?Normy określone zostały w rozporządzeniu Ministra Środowiska z dnia 24 sierpnia 2012 r. w sprawie poziomów niektórych substancji w powietrzu. Zgodnie z nimi:Skażenie PM10: dobowy poziom stężeń pyłu PM10 wynosi 50µg/m³ i nie może być przekroczony częściej niż 35 dni w roku. Dodatkowo średnia roczna nie może przekraczać 40 µg/m³. Skażenie dla pyłu rozporządzenie zawiera tylko normę roczną, która wynosi 25µg/m³. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) przyjęła normę dobową, która wynosi 25µg/m³. Należy pamiętać, że każdy poziom stężenia pyłu niekorzystnie wpływa na nasze zdrowie. Szukasz maseczki przeciwsmogowej dla dzieci?Materiały promocyjne partnera Co to jest pył to pył, którego cząsteczki są nie większe od 2,5μm. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) opisała go jako najbardziej szkodliwy dla zdrowia człowieka w grupie zanieczyszczeń atmosferycznych. Jego szkodliwość wynika między innymi z tego, że jego cząsteczki są na tyle małe, że mogą przenikać przez pęcherzyki płucne do krwiobiegu. Udowodniono, że ciągłe oddychanie zanieczyszczonym pyłem powietrzem skraca średnią długość życia. Nawet krótkotrwała ekspozycja może być szkodliwa, zwiększając ryzyko chorób układu oddechowego i krwionośnego. Dodatkowo znane są dokuczliwe objawy występujące bezpośrednio w wyniku kontaktu ze skażonym powietrzem, jak: kaszel, nasilenie astmy, uczucie duszności. Oddychanie powietrzem skażonym pyłem zwiększa też ryzyko zawału i arytmii. Szukasz maseczki przeciwsmogowej do biegania?Materiały promocyjne partnera Co to jest pył PM10?PM10 to pył, złożony z cząstek o średnicy mniejszej lub równej 10μm. Jego występowanie jest związane przede wszystkim z procesem spalania paliw stałych i ciekłych. Pył może zawierać substancje toksyczne, szkodliwe dla ludzi. Dym, sadza, azbest, cząsteczki metali (arsen, nikiel, kadm, ołów), dioksyny, furany i benzpopiren i inne wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne - to wszystko nie tylko brzmi strasznie, ale ma też negatywny wpływ na nasze sprawdzamy, czy jest SMOG?Aby zweryfikować bieżącą jakość powietrza, korzystamy z otwartych danych dostarczanych przez system oraz GIOS. Dane pochodzące z czujników znajdujących się w rejonie, dla którego przygotowujemy raport, uśredniamy w przedziale ostatnich 15 minut i publikujemy w przystępnej formie. Dla uproszczenia za górną normę przyjęliśmy 25µg/m³, dla PM10 40µg/ na smog i nie tylkoEksperci: Te zawody znikną z rynku pracy! Sprawdź listę!Smog w liczbachZ raportu Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii wynika, że w 2016 r. smog spowodował śmierć 19 tys. mieszkańców Polski. Polskie miasta co roku na działania związane z ochroną środowiska wydają coraz więcej pieniędzy. 12 metropolii przeznacza na ten cel ponad 2,5 mld zł. Szacuje się, że w Polsce 52% smogu bierze się z tak zwanej niskiej emisji, czyli spalania w domowych kotłach i piecach o złych parametrach emisji. Niechlubny rekord SMOGU w Polsce należy do Rybnika. Tam zanieczyszczenie powietrza wynosiło w styczniu 2017 roku _3 126% normy. Każdy kto myśli o dalekich podróżach wcześniej czy później wyląduje w Australii. Powody dotarcia w te odległe strony mogą być różne. Dla jednych jest to przysłowiowy koniec świata, a dla innych banalne miejsce, gdzie wszystko jest odwrócone do góry nogami - jednym słowem, każdy pretekst do wyjazdu jest dobry! Nigdy nie dopuszczałem myśli, że ta wyprawa tak bardzo zmieni moją optykę. Wiele rzeczy dziwiło, szokowało, a w niektórych sprawach przerażało. Opisanie odczuć i wrażeń wystarczy na wiele opowiadań, więc żeby nie było bałaganu, tę pierwszą relację poświęcę wodzie. Ktoś może mi zarzucić, że bardziej przyziemnego tematu nie mogłem sobie wybrać, ale nic błędnego! Pisanie o wodzie i to w Australii ma jednak duże znaczenie. Dlaczego? Po pierwsze, to tam, na zachodnim wybrzeżu,odkryto najstarsze skamieniałe dowody życia na Ziemi. Po drugie, to ubogie i prymitywne życie 3,5 mld lat temu wpompowało do naszej atmosfery pierwsze cząsteczki tlenu. Po trzecie, na etapie planowania podróży miałem wyobrażenie, że tam daleko będę mógł poczuć się jak przysłowiowa ryba w wodzie! Patrzyłem na mapę i snułem wyobrażenia o szmaragdowej, ciepłej wodzie, białym piasku na plaży w okresie, gdy w Polsce listopadowo-grudniowe chłody i ciemności byłyby początkiem mojej depresji. Nie mogłem nacieszyć oczu patrząc na mapę. Ponad 33 tys. kilometrów linii brzegowej uwolniło wodze fantazji o prawdziwej wolności. Moja wyobraźnia już widziała lazurową wodę,delfiny, kolorowy podwodny świat. Zderzenie z rzeczywistością było, delikatnie mówiąc, nieco mniej kolorowe. To, co mnie najbardziej zaskoczyło to pewnego rodzaju ograniczona możliwość wodnej rekreacji. Niemalże każda okazja kąpieli wiązała się z szacowaniem ryzyka. Błękit Morza Koralowego lub cieple wody Pacyfiku skutecznie strzeżone są przez toksyczne meduzy Chironexfleckeri (potocznie zwane "osą morską"). Fot: są one za najbardziej jadowite morskie zwierzęta znane ludzkości. Dorosłe osobniki mają dzwon o średnicy do 20 cm, są wyposażone nawet w 60 ramion o długości do 3 m oraz ilość jadu zdolną do uśmiercenia 3 osób. Ze względu na swój kolor (blado niebieski) są praktycznie niezauważalne i przez to dodatkowo niebezpieczne. Spacerując po plaży mijałem co jakiś czas wystawione na prowizorycznych stojakach butelki z antidotum, może dlatego, że te toksyczne zwierzęta szczególnie upodobały sobie do życia płytkie wody przybrzeżne. Podczas pechowego spotkania z meduzą ofiara ma praktycznie tylko kilka minut na przemycie poparzonej skóry detoksykantem, bowiem szybko narastający ból i trudność z oddychaniem zazwyczaj kończy się nagłym zatrzymaniem krążenia i szybkim transportem helikopterem do Plażowa apteczka. [źródło zdjęć: ma co ukrywać, że błękit wody kusił. Każdy kto krąży z plecakiem po świecie wie co mam na myśli - tak zwany „thrill" - nieodłączny element każdego wojażu. Po głowie krążyły myśli, żeby zdjąć ostatni "listek" i tak na przysłowiowego Adama oddać się przyjemności. Jako doświadczony łazęga coś jednak nie dawało mi spokoju, więc podpytałem miejscowych… „Warto?"- szybko i w iście poetyckim stylu Stachury dostałem odpowiedź „Chyba nie warto… Na pewno nie warto…" W takich okolicznościach przyrody miałem do wyboru plaże, gdzie drobna siatka stanowi zabezpieczenie przed morskimi stworami, ale za cenę ograniczenia przestrzeni lub ubranie ochronnego skafandra. Cóż miałem robić? Raczej do ryby mi daleko, żeby pływać w sieci więc… najpierw ubrałem skafander, potem założyłem czapkę, rękawiczki i po wejściu do wody starałem się odczuwać przyjemność… ale tak jak w słowach popularnej piosenki ,,… to już nie to samo…".UFO zamiast bikini ? [źródło zdjęcia: Plaże często mają siatkę ochronną przeciw meduzom [źródło zdj. ciekawym doświadczeniem są rzeki. Swoje apogeum pokazują w porze deszczowej, gdy woda leje się zewsząd wielkimi strumieniami. Jednak zanim zdecydujecie się na orzeźwiającą kąpiel, ponownie będziecie musieli skalkulować ryzyko niespodziewanego spotkania z krokodylem. Fot. Henryk Kukla© Bynajmniej nie chodzi o zachowanie bezpieczeństwa w parkach narodowych. Wszędzie tam, gdzie jest woda należy podwoić swoją czujność. Spacerując po pomostach lepiej nie zbliżać się zanadto do ich krawędzi – te niepozorne, ciężkie cielska swobodnie wyskakują z wody na wysokość 1/3 swej długości i błyskawicznie wciągają ofiarę na swoje terytorium. Jeżdżąc po Interiorze zdziwiło mnie także, że wiele tablic ostrzegających o czyhającym niebezpieczeństwie było napisanych w języku niemieckim. Aż trudno uwierzyć, że ten zdyscyplinowany naród najczęściej ma nieprzyjemne doświadczenia z potężnym i bezwzględnym królem rzek. Po tym krótkim opisie australijskich realiów nasuwa się pytanie, czy można zakochać się w tym kraju ? Szczerze mówiąc osobiście mam mieszane odczucia. Na pewno warto tu przyjechać, ale czy będę tęsknił? Chyba raczej nie…GALERIA (ze zbiorów autora)

jest ryzyko jest zabawa